Czy książka musi liczyć setki stron, żeby wywołać w czytelniku całe spektrum emocji? Oczywiście, że nie. Entuzjaści opowiadań mogą wielokrotnie o tym zaświadczyć. Również powieść graficzna, czy komiks potrafią tak zadziałać na osobę czytającą, że długo o danej lekturze nie będzie mogła zapomnieć.
Dzięki uprzejmości Piotra Dardzińskiego wpadły w moje ręce Trucizny – mikropowieść spisana na niespełna setce stron.
Kilka słów o fabule
Mama, tata, córka i syn – jednym słowem modelowa, pożądana rodzina. Nie za dużo, nie za mało. Jednak to, co na pierwszy rzut oka, albo po prostu z założenia, powinno działać sprawnie, w rzeczywistości potyka się i psuje na każdym kroku. Do tego stopnia, że najlepiej byłoby, aby ten twór zwany rodziną, uległ unicestwieniu. Organizm, w którego żyłach i arteriach płynie trucizna cierpi, wyje, nie chce istnieć.
Kilka słów o wrażeniach
W Truciznach każdy ma swój krąg piekieł, smutek i szybko oddalającą się linię szczęśliwego horyzontu. Historia opisana przez Piotra Dardzińskiego jest bardzo emocjonalna, szorstka, pełna drzazg i wykrotów. Nakreślona jest bardzo oszczędną, ale przykuwającą uwagę kreską. Jak już się zacznie czytać, to ciężko ją odłożyć – dramat rodziny oplata czytelnika. Wsysa do swojego mrocznego świata pełnego ludzkich słabości i ułomności.
Spodobała mi się forma, zabawa słowami i stylem. To opowieść niebanalna i angażująca, czyli to, czego poszukuję w literaturze. Polecam!
W końcu sobie poszedł, ale ja już nie chcę tego wieczoru się podnosić, nie chcę nic słyszeć, a zwłaszcza tych pierdów o życiu wewnętrznym.
Jednak wiem, że muszę to zrobić, bo z przedpokoju dobiega plaskanie bosych stóp Tosi. Stłumione jak głos jej taty.
Tytuł: Trucizny Autor: Piotr Dardziński Wydawnictwo Instytut Literatury Forma książki: papierowa, niedostępna jako e-book Gatunek: literatura piękna