„Zielone Sari” Ananda Devi – Błędne koło nienawiści

przez Katarzyna Denisiuk

Otwieram książkę i czytam.

Nie jestem apostołem grzecznej gadki. (…) 

Jestem mężczyzną i niedługo umrę.

Jestem stary i niedługo ulegnę rozkładowi.

Jeśli spodziewacie się dobrej zabawy, idźcie swoją drogą. (…)

A wy, ludzie, którzy krzyczycie zbyt głośno, nie mając nic do powiedzenia, wysłuchajcie mnie, jeśli chcecie, a jak nie, to spieprzajcie stąd.

Wszystko mi jedno.

 Czuję się wyzwana na pojedynek. Podnoszę rzuconą w moją stronę rękawicę ciekawa, co za umysł tak jawnie sobie ze mną pogrywa. W sposób nonszalancki, egoistyczny i obcesowy zaprasza do wysłuchania jego historii. Wchodzisz w to, czy nie? Pyta. Wchodzę …

 

 Bissam Sobnath, Bóg-Dokter,  to starzec u kresu życia. Trawi go śmiertelna choroba, która w żadnym stopniu nie usprawiedliwia zachowania w stosunku do opiekujących się nim córki Kitty i wnuczki Maliki. Z resztą takiego rozgrzeszenia nie potrzebuje, bo to on jest panem sytuacji i umysłów kobiet. Tyran, despota, mizogin. Gardzi tym kim były, wyśmiewa to kim są. 

Gotowy jestem bawić się w prestidigitatora z ich wspomnieniami, sprawić, że pojawią się i znikną wedle moich nastrojów i kaprysów. Obydwie są tylko biednymi parodiami, szkicami czegoś, co na zawsze zostanie niedokończone.

 Egocentryzm wylewa się z każdej komórki jego ciała. Jeśli któraś z kobiet za blisko do niego podejdzie, w jakikolwiek sposób będzie starała się wyłożyć swoje racje, zaatakuje i ukąsi. To boli. Potężnie boli. A sprawianie bólu, to również jego pożywienie i tlen. Czerpie niewysłowioną radość ze słownej chłosty i poniżania najbliższych.

To, co Kitty o mnie myśli, to sprawa drugorzędna. Kitty nie zasługuje na to, żeby się na niej zatrzymywać. Od urodzenia jest nijaka. O ile jej matka była żywym płomieniem, o tyle córka to najwyżej zamokła petarda. 

 

 Ananda Devi zadziałała bezkompromisowo. Wrzuciła czytelnika do umysłu kata bez możliwości odwrotu. Postąpiła również uczciwie pisząc pierwsze zdania powieści. Mocny wstęp nie jest mydleniem oczu, ale preludium odzierającym z wszelkich złudzeń. Książka rezonuje taką właśnie formą agresji i buty od pierwszego do ostatniego zdania. 

 

„Zielone Sari” jest powieścią ciężką, depresyjną, którą czyta się przedzierając przez każde zdanie i kolejną stronę. Jest klaustrofobiczna, bo miejsce akcji, to pokój w sercu Mauritiusa i umysł starca. Umysł chory i wynaturzony, dla którego żona, córka, wnuczka to nie są ludzie, ale bezbarwne istoty zdolne tylko do „popłakiwactwa”. 

Od tej książki trzeba odpoczywać. Przy tej książce należy pamiętać o oddychaniu. Do tej pory nie czytałam niczego, co tak dosadnie i mocno wgryzało się w moją percepcję. 

 

PS Na końcu książki znajduje się obszerne, bardzo ciekawe posłowie tłumacza Krzysztofa Jarosza, który pisze o autorce, jej twórczości oraz literaturze maurytyjskiej. 

(…) bez epatowania nadmiarem lokalizmów i dydaktyzmów wprowadza Mauritius na literackie salony i pod czytelnicze strzechy, a przy tym – jak inni wielcy pisarze – dowodzi, że jeśli dobrze poskrobać, pod egzotycznym sztafażem inności odnajdujemy swojskość, nawet jeśli wolelibyśmy zachować złudzenie, że to, co niegodziwe, dotyczy społeczeństw, które w swej pysze uznajemy za mniej cywilizowane.

 
Tytuł: „Zielone Sari”
Autor: Ananda Devi
Wydawnictwo w Podwórku
Tłumaczył: Krzysztof Jarosz
Forma książki: papierowa, niedostępna w formie ebooka
Gatunek: literatura piękna
 

Ocena: 5/6

 

Zobacz również

Zostaw komentarz